czwartek, 9 października 2014

Memento mori

Dlaczego taki tytuł? Gdyż każdy niech pamięta, że ma swoją datę, tak jak tę datę miała wypisaną Ania Przybylska. Wiele ludzi mówi-  to niesprawiedliwe a ja właśnie tak twierdzę,że każdy ma swoją datę.
Mogła, mogła ta wspaniała dziewczyna żyć, miała wszystko co do szczęścia potrzebne i gdyby nie ta data ustalona gdzieś tam na górze. Pamiętam z dzieciństwa, że byłam bardzo chorowitym dzieckiem i niejednokrotnie jak to mówiła mi moja mama umierałam jej na rękach, lecz widocznie to nie był mój czas i miejsce, wyszłam z tych wszystkich chorób w dorosłym życiu jestem wyjątkowo zdrową osobą. A chciałam bardzo chciałam "dać nogę" z tego padołu ziemskiego. Długo jeszcze co pamiętam z moich wczesnych lat życia nie podobało mi się na ziemi, tak jakbym pamiętała jakieś inne, lepsze życie. Czasami gdy mamy jakiś piękny sen i  po obudzeniu mamy go wciąż pod zaspanymi jeszcze powiekami i nie chce nam się z niego zbudzić tak i u mnie właśnie coś takiego wystąpiło. Już tu byłam już tu żyłam a ciągle tęskniłam za tym lepszym światem. Wielu ludzi choruje, długo latami, sama mam w rodzinę taką właśnie osobę, lecz żyją, tak jakby Bóg dawał im czas na poukładanie swoich spraw, gorzej gdy tego czasu nie ma, kiedy odchodzi młoda osoba która jak to się mówi, jeszcze się nie nażyła. Będąc w szkole średniej wybrałam się z odwiedzinami do Warszawy do mego stryjka i stryjenki, obydwoje młodzi jeszcze a już wówczas byli po rozwodzie. Ona została z gromadką dzieci, on zachorował na raka, już w tej chwili nie pamiętam jakiego rodzaju był ten rak, wystarczy powiedzieć, że lekarze nie dawali mu szans na długie życie. Odwiedziłam go wówczas w szpitalu.Pod szpital podjechałyśmy razem z krewną i ona wymogła na mnie przyrzeczenie, że nie powiem, że jest tutaj w zasięgu nieomal ręki. Namawiałam, prosiłam żeby się jednak pożegnała a ta nie i nie. Poszłam do niego, usiedliśmy w parku przyszpitalnym i co ? Co powiedzieć człowiekowi któremu już wyznaczono datę ? Przecież nie będę gadać o głupotach nie ten czas i nie to miejsce. I wówczas postanowiłam, że opowiem mu o Bogu a trzeba Wam kochani wiedzieć, że ten człowiek był niewierzący. I pewnie teraz myślicie, że zaczęłam go katechizować, nic bardziej mylnego. Opowiedziałam mu o moim spotkaniu z Nim o związanych z tym odczuciach o tym żeby się nie bał bo Bóg istnieje, o moim nieomal żalu, że to On a nie ja wkrótce się z Nim spotka. Na koniec pomodliłam się w jego intencji. I wyobraźcie sobie z niego jakby zeszło jakieś wielkie napięcie, jakiś strach niesamowity. Siedział tak rozjaśniony takim wewnętrznym światłem, pogodzony ze swoim losem. Pożegnaliśmy się, wyszłam przed szpital a stryjenka zaczęła żałować, że jednak do niego nie poszła. 
" Pan jest moim pasterzem
  nie brak mi niczego .........."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz